wtorek, 24 lutego 2015

Z pamiętników młodego sprzedawcy, cz. 3: Pierwsza wizyta w jego domu

  Czuję się taki zagubiony... Nie wiem jak to wszystko sobie uporządkować w głowie...  Myślę o nim przy każdej możliwej okazji. Jego oczy, włosy, dłonie... Chyba muszę przyznać przed sobą, że zakręcił mi w głowie. Cholera, cały się trzęsę ze stresu... Co to z tego wyjdzie...?

  Zaczęło się od tego, że w wypożyczalni miałem dzisiaj wyjątkowo długą zmianę, chyba z 12 godzin... Serio... Hannes chce najwyraźniej mojej śmierci między regałami... W każdym razie mimo nawału pracy czułem, że nie jest najlepiej. Od tej naszej "randki" minęły chyba ze dwa tygodnie. Nie odważyłem się do niego napisać, czy zadzwonić. Nie chcę wyjść na jakiegoś prostaka, więc czekałem i czekałem. Zero odzewu z jego strony. Poczułem się jak młody dziwkarz, który daje, w dodatku za darmo... (T__T) Trochę to dołujące, pamiętniczku... nie?

  Zmiana trwała już ponad 10 godzin, a ludzi w tym czasie nie było (Hannesa wtedy też- dzięki Bogu...!), więc wybrałem się na dział Jeana. Czytałem jakieś zbereźne mangi, kiedy doszedłem do działu "yaoi"... Serce szybciej mi biło na samą myśl... Po dłuższej chwili, odważyłem się sięgnąć po jedną z pozycji. Było o dwóch facetach, którzy żyją w alternatywnym świecie, mają swoje własne problemy, swoich przyjaciół, jednak jeden z nich stracił niespodziewanie pracę i po znalezieniu nowej los zaczął robić swoje. Jeden z nich był podwładnym drugiego i to jak się poznali... Wyczuwałem w tym nieco porównania do naszej sytuacji... Mangowi bishe w połowie tomiku zdecydowali się odsłonić z uczuciami jakie do siebie darzą, jednak na końcu opowieści ten, który wcześniej pracował okazał się być kimś, gdzie drugiego kochanka traktuje jako kolejne doświadczenie, przygodę... Strasznie mnie to zasmuciło, nie chciałem zagłębiać się w dalsze tomy.

   Snułem się po swoim dziale bez większego entuzjazmu. Dochodziła godzina zamknięcia salonu. I wtedy zobaczyłem jego. Byłem tak zszokowany i zawstydzony, że odebrało mi mowę. Stałem jak ostatni debil za tą cholerną ladą! Tak mi było wtedy głupio... Po oprzytomnieniu odwróciłem wzrok, nie garnąłem się do jakiegokolwiek przywitania z nim. Oczywiście jak to w moim życiu, wszystko układa się inaczej niż bym tego chciał. Odezwał się zmęczonym, matowym głosem. Zerknąłem na niego (nawet nie wiem po co! Miałem go przecież olewać, nie?!) i wtedy serce stanęło mi w gardle. Czułem okropny ból w piersi, nie było w tym radości, a jedynie cierpienie i zawód (miłosny?). Bez większych emocji przywitałem się z nim jak z każdym innym klientem. Odszedł wgłąb regałów. Nie wiem czy wtedy go chciałem widzieć, czy lepiej by już sobie poszedł.

  Ale on taki nie jest, że ma na wszystko wywalone. Dowiedziałem się o tym nieco później. W każdym razie kręcił się dosyć długo. Nie miałem wyjścia. Musiałem go zaprosić do kasy, albo poprosić o wyjście z wypożyczalni. Wybrał to pierwsze. Starałem się wtedy na niego nie patrzeć, by nie stwarzać niepotrzebnych sytuacji. Podziękował i wyszedł. Zrobiło mi się jeszcze smutniej, że miałem rację co do niego - oschły, niewzruszony, zabawiający się mną jak tym biednym kolesiem z mangi. Wiem, wiem... Sprzeczny hipokryta ze mnie, ale tak się czułem... Żałośnie, jak rozdeptana kupa gówna...

  Niedługo potem rozliczyłem się z kasy, odłożyłem raporty do odpowiednich banetek i poszedłem przebierać. Niebyt mi się spieszyło z tym wszystkim. Wyszedłem ostatni ze sklepu, osoba odpowiedzialna za zamknięcie zaraz za mną przekręciła klucz i zostałem sam. Stałem na tyłach budynku (tam jest nasze wejście pracownicze) i nijakim krokiem skierowałem się na główną ulicę. Zawsze wtedy przechodzę koło wejścia do wypożyczalni. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że stał tam. Oparty o ceglany mur, patrzył gdzieś daleko w niebo (było już ciemno...). Kiedy mnie zobaczył, to zaczął wolno, ale pewnie podchodzić do mnie. Oczywiście znowu stałem jak słup soli z tym upierdliwym bólem serca. Ciśnienie mi skakało jak szalone. Miałem wtedy wrażenie, że nawet gałki oczne lekko podskakują.

  Stanął tuż przede mną. Staliśmy tak nie wiadomo ile i patrzył mi głęboko w oczy. Zbyt głęboko. Krępowało mnie to (te cholerne rumieńce na twarzy...). Kiedy tak się zastanawiałem co dalej zrobić, co powiedzieć, to odpowiedź przyszła sama. Rzucił się na mnie i otoczył ramionami wokół mojej szyi. Wtulał się mocno, jakby nie chciał bym uciekł przed nim. Nie wiedziałem co robić, wypaliłem jedynie "Dlaczego tu przyszedłeś? Myślałem, że już dla ciebie nic nie znaczę. Nie mylę się?". Jego uścisk zwiększył się jeszcze bardziej. Usłyszałem jego odpowiedź (mamrotał mi do ramienia), która była dosyć niespodziewana - "Przepraszam... Nie mogłem się odezwać, miałem wyjazd służbowy poza krajem i nie miałem kompletnie na nic czasu... Znaczysz dla mnie więcej niż ci się to może wydawać... Cały czas o tobie myślałem od tamtego spotkania... Chcę to naprawić. Pozwól mi.".

  Zgłupiałem do reszty. Owszem, byłem urażony tym jego olewaniem mnie przez ten cały czas, jednak złość szybko mi minęła i emocje wzięły górę. Przyciągnąłem go do siebie obejmując w pasie. Płakałem jak jakaś baba... "Dlaczego nic nie napisałeś, nie zadzwoniłeś...? Myślałem, że to już koniec, że muszę o tobie zapomnieć... Usychałem z tęsknoty za tobą..." - tylko to potrafiłem wydukać... "Przepraszam... naprawdę nie mogłem... Ale teraz jestem tutaj. Nie chcę cię stracić..." - po tych słowach jeszcze więcej beczałem.

  Zaaferowany tym wszystkim nawet sobie nie zakodowałem w głowie, że jedziemy taksówką. Jak się później okazało do jednej z najmodniejszych dzielnic dla dzianych biznesmenów. Do jego mieszkania... Kiedy elementy układanki poskładałem sobie do kupy to trochę się przeraziłem... Znałem go tak krótko, widzieliśmy się tylko dwa razy... Jednak on rozwiał moje wątpliwości.

  Po wyjaśnieniu sobie nieporozumień napiliśmy się wina (w naszej prefekturze można pić alkohol do 19% od ukończenia 16 lat). Dużo tego było. Przyznaję, było wyjątkowo smaczne i delikatne. Jednak po jakimś czasie procenty uderzyły mi do głowy. Jemu też, bo nie miał już tej pokerowej twarzy. Był taki ludzki... Czytałem z niego jak z otwartej księgi. Widziałem jego troskę, zainteresowanie, obawy. Odsłonił się dla mnie - nie wiem czy celowo, czy tak wyszło, do tej pory nie wiem.

  Po x kieliszkach (oj, wtedy to już byłem nieźle wstawiony) złapał mnie za rękę i zaprowadził do sypialni. Była cholernie duża, zresztą jak całe jego mieszkanie - piękne, nowoczesne, bez zbędnych bibelotów. Takie wyidealizowane, ale widać było, że to czyjeś mieszkanie, a nie jak z katalogu. Łóżko było ogromne i wygodne. Rzuciłem się na plecy i leżałem bezwiednie gapiąc się w sufit. Zrobił podobnie, tyle że rzucił się na mnie. Głaskał moją głowę i patrzył mi w oczy. Taki przystojny... Aż mu zazdrościłem nieco. Całowaliśmy się bez pośpiechu. Te z języczkiem były jak jakaś wyprawa w inny świat. Cały buzowałem jak rozżarzony piec. A mój penis boleśnie stwardniał. Jego zresztą też był bezlitośnie duży.

  Po raz kolejny nie zanotowałem, kiedy ściągnął ze mnie spodnie, koszulę i bokserki. Czułem się zajebiścieeee... To jak mi robił loda... Ciarki mnie przechodziły na samą myśl jaki mógłby wykonać kolejny ruch. Mogłem tak bez końca... Ale po dłuższej zabawie zmienił zdanie i nadział się na mojego badyla bez żadnego przygotowania. Wchodził powoli... A kiedy doszedł do końca to jęczałem później co chwila. To jak widziałem pot na jego twarzy, jego seksownie rozczochrane włosy... Miałem przed sobą jego zabójczo umięśnioną klatę (niczym wzór anatomiczny dla lekarzy), podniecone i zmieszane spojrzenie, dłonie na piersi...

  Doszedł niespodziewanie. Byłem cały umazany w spermie. To było takie piękne... Jego nieporadność, ekstaza, uczucie ulgi i zmieszania - wszystko malowało się na jego twarzy. Od patrzenia na jego orgazm sam się zacząłem zastanawiać, dlaczego jeszcze jestem w połowie. Nie na długo. Wyjął mojego fiuta z tyłka i zabrał się ponownie za niego. Pieścił mnie ręką, robił fikuśne kółeczka na moim mokrym czubku. Schylił się z boku i całował mnie jak największy skarb. Nie przerywał mojego ślizgania. Czułem jak robi mi się czarno bez oczami, głowa aż bolała od tych doznań... Tyle podniecenia we mnie wzbierało... Nie mogłem już dłużej tego utrzymać...

  Wytrysnąłem gdzieś przed siebie. Zaspermiłem sobie brzuch i jego rękę... Od tego orgazmu i obrazka, jaki wtedy zobaczyłem to rozbeczałem się z radości... Było mi tak dobrze... Nie chciałem by to się miało skończyć, chciałem jego... Już nawet nie chodzi o sam seks, ale o możliwość bycia blisko niego i cieszyć się z jego towarzystwa. Zasnąłem. Sny miałem jakieś mało spójne, więc nie będę ich opisywać.

  Po przebudzeniu znalazłem na stole zastawę ze smacznie wyglądającym śniadaniem - sok pomarańczowy, rogalik z nadzieniem, kanapki z dżemem, pyszne bułki z masłem czosnkowym. Na stoliku obok zastawy był krótki liścik skierowany do mnie. "Musiałem iść do pracy. Przepraszam, że cię nie obudziłem. Nie miałem serca wyrywać cię ze snu. Tak słodko wtedy wyglądasz... Jeżeli chcesz to możesz u mnie zostać w mieszkaniu i zająć się czymkolwiek na co masz ochotę. Jeżeli wolisz iść do szkoły/pracy to po prostu zamknij za sobą drzwi (ustawiłem je tak, że same się zatrzasną, więc się o to nie martw). Dzisiaj w nocy wypiliśmy trochę za dużo, ale nie żałuję. Chcę więcej... Do zobaczenia. Levi" - to było na kartce.

  Zrobiło mi się ciepło na sercu po tym liściku. Po spojrzeniu na zegarek mina mi nieco zrzedła, bo nie poszedłem do szkoły... Jednak dzisiaj nie miałem też zamiaru iść do pracy. Poprosiłem kierownika zmiany, by dal mi wolne, bo coś ważnego mi wyskoczyło (hehe). Nawet dało radę. Chciałem wrócić do domu i to wszystko przemyśleć. Tym bardziej, że miałem (i mam nadal...) niezłego kaca. Boli jak diabli... Napisałem sms-a do Levi'a, że wybieram powrót do domu, podziękowałem za jedzenie i gościnę. Po umyciu się pod jego prysznicem wróciłem do domu.

  Odpisał mi całkiem niedawno. Trochę jest zawiedziony moją ewakuacją. Zaprasza mnie ponownie do siebie, by sobie nawet pogadać o różnych pierdołach przy herbacie (chyba też musi być skacowany...). Nie wiem co o tym myśleć. Odezwał się tak nagle. A ja tak szybko mu uległem...  Głupio mi trochę... W dodatku, dlaczego dzisiaj tak masakrycznie beczałem? No i poza tym to po cholerę mu takie wielkie mieszkanie?! Ma chyba ze 150m²!! Przy kolejnym spotkaniu wypytam go o to...

Koniec części 3.

3 komentarze:

Shiro Writer pisze...

Och~
Tak strasznie się cieszę z części 3!! To moje ulubione opko na tym blogu (co nie znaczy, że nie straciłam głowy dla innych!) I tak...biedny Eren ._. Musiał być naprawdę skolowany i samotny po tym jak Leviś się nie odzywal~~ No, ale grunt, że wrócił i ładnie przeprosił! Uważam, że Eren powinien dac jeszcze szansę kapralowi. W końcu wiele ich łączy.... *to musiało zabrzmiec dwuznacznie xd*
Czekam z wieeeeelka niecierpliwościa na cd. ^^
Pozdrawiam i życzę weny ;3

Shiro Writer pisze...

Witam ^^
Zostałaś nominowana do Liebster Award :)
Szczegóły na moim blogu : http://my-heart-beats-for-u.blogspot.com/

Anonimowy pisze...

Zapraszam na mojego pierwszego w życiu bloga, XD potrzebuje komentarzy... http://shounen-ai-czylitakietam.blog.pl/